- Dziękuje kochanie- Wyszeptał mi do ucha po czym wpił się łapczywie w moje usta. Oddałam pocałunek kładąc ręce na jego szyi.
- Kocham Cię Justin- Uśmiechnęłam się składając małe muśnięcie na jego ustach.
- Ja Ciebie też kocham Vanessa. Najmocniej na świecie. Ty i dzieci jesteście dla mnie najważniejsi na świecie- Musnął moje usta między każdym słowem.
*** 2 miesiące później***
Dwa miesiące minęły bardzo szybko. Do porodu został miesiąc. Lea i Jai są naszymi przyjaciółmi a Ja i Justin jesteśmy rodzicami Chrzestnymi Bradleya. Wszystko układa się bardzo dobrze. Nawet lepiej niż się mogłam spodziewać. Justin się zmienił, na lepsze. Nie kłóciliśmy się już bardzo długo i na prawdę chciałam by tak już pozostało. Skurcze miałam wyjątkowo bolesne, nie mogłam się ruszać. Raz czy może dwa razy Justin musiał jechać ze mną na pogotowie. Martwił się o mnie a ja czułam się trochę winna że tak obarczam go wszystkim. Odkąd oświadczył mi się, cały czas próbuje opiekować się mną najlepiej jak potrafi. Strasznie się stara. Nie mogłabym sobie wyobrazić że coś mogłoby się zmienić, czy jedna mała rzecz mogłaby wszystko zniszczyć. Ciąża na prawdę zaczęła mnie już męczyć, to niesamowity czas w życiu każdej kobiety ale trzeba wsiąść też pod uwagę bóle pleców, skurcze, opuchnięte kostki i palce, wahania nastroju.
- Co Ty robisz Van?! - krzyknął Justin patrząc jak siedząc na podłodze w naszej sypialni staram się złożyć łóżeczko dla maluszka. Wywróciłam oczami bo wiedziałam że właśnie tak zareaguje.
- Uspokój się - zaśmiałam się cicho biorąc w rękę młotek by przybić odstające gwoździe. Chłopak podszedł szybko do mnie zabierając mi narzędzie.
-chcesz żebym na zawał padł? - patrzył na mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem. Mimo to uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
- Jay, ja nie jestem umierająca mogę pomóc ci chociaż trochę z takimi rzeczami więc nie histeryzuj
- wyrwałam mu młotek wstając z podłogi.
- van, oddaj to - patrzył prosto w moje oczy. Zaśmiałam się jeszcze głośniej niż poprzednio. Wyminęłam go i zaczęłam uciekać po schodach na dół.
- Vanessa! Oszalałaś? - krzyknęła Lauren a wszyscy zgromadzeni w salonie spojrzeli w moja stronę.
- Oj odczepcie się wszyscy ode mnie. - Stanęłam po jednej stronie stołu, po drugiej zaś po chwili mogłam ujrzeć Justina który był wściekły. Posłałam mu całusa co go może trochę zmiękczyło.
-Nie możesz tak robić Nessy, przecież jesteś w...
-ciąży! -dokończyłam za niego podnosząc ręce do góry w geście frustracji.
-to nie jest przecież choroba - mamrotałam chcąc żeby każdy to wreszcie zrozumiał. Spojrzał na mnie jakby znudzonym wzrokiem i zanim zdążyłam coś powiedzieć chwycił mnie delikatnie za ramiona. Jednak i tak byłam za słaba żeby się wyrwać.
-Puść mnie no!
-Nie, jesteś za bardzo dla siebie niebezpieczna - mówił tak poważnie że aż ciarki zagościły na moich plecach.
- Skarbie, czy ty siebie słyszysz. To ja wiem co dla mnie najlepsze puść mnie - I ja w tym momencie stałam się poważna. Cały dobry nastrój mnie opuścił. Kocham jak jest opiekuńczy ale bez przesady. Położyłam na stoliku młotek i ruszyłam do sypialni. Nie czułam się zmęczona a jednak gdy tylko położyłam się na łóżko i przymknęłam oczy zapadłam w głęboki i przyjemny sen. Śniłam o morzu, wodzie, a gdy zaczęłam się coraz bardziej zanurzać w tej wodzie poczułam ból. Ból przez który przebudziłam się niemal natychmiast. Moje ciało było sparaliżowane. Czułam coś mokrego, że leże na czymś mokrym.
- Justin! - krzyknęłam w ogromnej panice.
- Justin! - powtórzyłam nie mając na więcej siły. Skurcz był tak potężny ze nie wiedziałam jak mogłam w tamtej chwili stanąć na nogach. Byłam przestraszona, a może to nawet za mało powiedziane. Znalazłam się na dole. W domu cisza i pustka. Widocznie zostawili mnie, wszyscy. Nie ma żadnego telefonu, nie wróciłabym drugi raz do pokoju po komórkę zwyczajnie nie dałabym rady poczołgać się kolejny raz po schodach. Panika zaczęła we mnie rosnąć. Jeżeli wzięłabym kluczyki do samochodu nie miałabym pewności ze będę w stanie prowadzić albo co gorsza czy nie spowoduje jakiegoś wypadku. Ale moje dzieci nie mogły się urodzić na kanapie w moim salonie i to jeszcze w samotności.
Miałam ochotę w tamtym momencie po prostu zniknąć. Byłam w kompletnej kropce. W końcu wsiadłam za kierownice. Zaczęłam leciutko krwawić. Płakałam prowadząc. Łzy zamazywały mi cały obraz. Myślałam ze nie przeżyje. Modliłam się żeby z dziećmi było wszystko w porządku, żebyśmy dojechali. Na prawdę tak stało się po kilki minutach. Wypadłam z auta, dosłownie. Poleciałam na beton. Po chwili nieznajome ręce, chwyciły mnie i pomogły wstać, czułam ze zaraz stracę przytomność. Nic nie widziałam, ciemność ogarnęła mnie całkowicie.
Obudziłam sie w szpital, bez wiedzy co tu robię, ani jak tu trafiłam.
- Co Ty robisz Van?! - krzyknął Justin patrząc jak siedząc na podłodze w naszej sypialni staram się złożyć łóżeczko dla maluszka. Wywróciłam oczami bo wiedziałam że właśnie tak zareaguje.
- Uspokój się - zaśmiałam się cicho biorąc w rękę młotek by przybić odstające gwoździe. Chłopak podszedł szybko do mnie zabierając mi narzędzie.
-chcesz żebym na zawał padł? - patrzył na mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem. Mimo to uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
- Jay, ja nie jestem umierająca mogę pomóc ci chociaż trochę z takimi rzeczami więc nie histeryzuj
- wyrwałam mu młotek wstając z podłogi.
- van, oddaj to - patrzył prosto w moje oczy. Zaśmiałam się jeszcze głośniej niż poprzednio. Wyminęłam go i zaczęłam uciekać po schodach na dół.
- Vanessa! Oszalałaś? - krzyknęła Lauren a wszyscy zgromadzeni w salonie spojrzeli w moja stronę.
- Oj odczepcie się wszyscy ode mnie. - Stanęłam po jednej stronie stołu, po drugiej zaś po chwili mogłam ujrzeć Justina który był wściekły. Posłałam mu całusa co go może trochę zmiękczyło.
-Nie możesz tak robić Nessy, przecież jesteś w...
-ciąży! -dokończyłam za niego podnosząc ręce do góry w geście frustracji.
-to nie jest przecież choroba - mamrotałam chcąc żeby każdy to wreszcie zrozumiał. Spojrzał na mnie jakby znudzonym wzrokiem i zanim zdążyłam coś powiedzieć chwycił mnie delikatnie za ramiona. Jednak i tak byłam za słaba żeby się wyrwać.
-Puść mnie no!
-Nie, jesteś za bardzo dla siebie niebezpieczna - mówił tak poważnie że aż ciarki zagościły na moich plecach.
- Skarbie, czy ty siebie słyszysz. To ja wiem co dla mnie najlepsze puść mnie - I ja w tym momencie stałam się poważna. Cały dobry nastrój mnie opuścił. Kocham jak jest opiekuńczy ale bez przesady. Położyłam na stoliku młotek i ruszyłam do sypialni. Nie czułam się zmęczona a jednak gdy tylko położyłam się na łóżko i przymknęłam oczy zapadłam w głęboki i przyjemny sen. Śniłam o morzu, wodzie, a gdy zaczęłam się coraz bardziej zanurzać w tej wodzie poczułam ból. Ból przez który przebudziłam się niemal natychmiast. Moje ciało było sparaliżowane. Czułam coś mokrego, że leże na czymś mokrym.
- Justin! - krzyknęłam w ogromnej panice.
- Justin! - powtórzyłam nie mając na więcej siły. Skurcz był tak potężny ze nie wiedziałam jak mogłam w tamtej chwili stanąć na nogach. Byłam przestraszona, a może to nawet za mało powiedziane. Znalazłam się na dole. W domu cisza i pustka. Widocznie zostawili mnie, wszyscy. Nie ma żadnego telefonu, nie wróciłabym drugi raz do pokoju po komórkę zwyczajnie nie dałabym rady poczołgać się kolejny raz po schodach. Panika zaczęła we mnie rosnąć. Jeżeli wzięłabym kluczyki do samochodu nie miałabym pewności ze będę w stanie prowadzić albo co gorsza czy nie spowoduje jakiegoś wypadku. Ale moje dzieci nie mogły się urodzić na kanapie w moim salonie i to jeszcze w samotności.
Miałam ochotę w tamtym momencie po prostu zniknąć. Byłam w kompletnej kropce. W końcu wsiadłam za kierownice. Zaczęłam leciutko krwawić. Płakałam prowadząc. Łzy zamazywały mi cały obraz. Myślałam ze nie przeżyje. Modliłam się żeby z dziećmi było wszystko w porządku, żebyśmy dojechali. Na prawdę tak stało się po kilki minutach. Wypadłam z auta, dosłownie. Poleciałam na beton. Po chwili nieznajome ręce, chwyciły mnie i pomogły wstać, czułam ze zaraz stracę przytomność. Nic nie widziałam, ciemność ogarnęła mnie całkowicie.
Obudziłam sie w szpital, bez wiedzy co tu robię, ani jak tu trafiłam.
*********************************
Hej <3
Mamy już 20 rozdział.
Strasznie długo na niego czekaliście za co przepraszamy, ale wiecie jak to jest, szkoła, obowiązki, nauka i też czasami kary od rodziców. ale to nie ważne ;)
Mamy nadzieje ze rozdział wam się spodobał i wyrazicie opinie w komentarzu :*